sobota, 3 stycznia 2015

Od Caspiana

Powoli, łapa za łapą stawiam kroki i brnę przez głęboki śnieg. Rano zerwała się lekka śnieżyca i teraz muszę zmagać się z jej skutkami - półtora metrowym śniegiem. Spowolni mnie to aż o jeden dzień, czyli do zamku powinienem dotrzeć pojutrze. Myślę o cieple, przyjemnym żarze kominka i o gorącej herbacie jaka czeka mnie u celu. Momentalnie przyśpieszam. Może gdy przez cały czas będę szedł tym tempem dotrę tam w jeden dzień? A jak będę biegł? Decyduję się na to drugie i chwilę później dumnie biegnę, pokonując wysokie zaspy i, gdzieniegdzie, śliski lód. Wyobrażam sobie minę mojej kuzynki, Tyvsy, gdy mnie zobaczy - nagle wybałusza oczy, a na jej pysku pojawia się szeroki uśmiech. Ale co się dziwić, nie widzieliśmy się trzy, może już cztery lata. Gdy ostatnio u niej byłem miałem kilka miesięcy i nie umiałem nawet mówić. Trzy dni temu przyszedł do mnie kolega z wieścią, że Wataha Wiecznego Księżyca, czyli ta, którą rządzi Tyvsa, szykuje się na wojnę z bogiem Marsem, patronem zdrajców i konfliktów. Ponoć już wysłał swoje wojska, aby ją zaatakowały. Bardzo się zaniepokoiłem, gdy to usłyszałem, ale nie mogę powiedzieć, że się też nie ucieszyłem. Od dawna szukałem okazji, żeby wyrwać się z mojego, okropnie nudnego, domu i poszukać przygód, posmakować trochę adrenaliny i poznać nowe wilki. Pochodziłem z bardzo małej watahy, co skutkowało tym, że znałem wszystko o wszystkich, ale też wszyscy znali wszystko o mnie, co osobiście bardzo mi się nie podobało. Brakowało mi trochę tej tajemniczości. Nagle przede mną wyrasta mały budynek, po trochu przypomina młyn, a po trochu zwykły dom mieszkalny. Mimo, że dobrze znam kierunek drogi, postanawiam zapukać i upewnić się. Nawet nie muszę podchodzić do drzwi, zauważa mnie starszy, czarny wilk. Na oko ma 10 lat.
-Witaj! Co sprowadza cię w te strony?-pyta się z zaciekawieniem. Wydaje się całkiem miły.
-Hej, zgubiłem się, wiesz może którędy do Watahy Wiecznego Księżyca?- trochę go okłamuję.
-Jasne, to w tą.-pokazuje mi północny-wschód.
-Na pewno?- moje mapy mówią mi, że mam iść na zachód.
-Sto procent, dziś rano przechodziłem obok niej.-wyjaśnia, a ja zapamiętuję, żeby już nigdy nie ufać mapom.
-Dobrze, dziękuję.-kieruję się we wskazaną stronę.
-Szerokiej drogi!-woła za mną wilk i odchodzi do swoich zajęć. Pewnie rzadko widuje się tu wędrowców, zwłaszcza w ostatnich czasach, dlatego był dla mnie taki miły i uprzejmy. Dziwię się, że w ogóle jeszcze tu mieszkał. Po drodze minąłem trzy domy, każdy był opuszczony i to widocznie niedawno. W końcu nadchodzi wojna... Chociaż pewnie nie nadejdzie aż tak szybko, szczerze wątpię, żeby ktoś był na tyle mądry i zaatakował inną watahę w środku zimy. Nagle pode mną rozlega się głośny trzask. "Co u..." Wpadam do wody. Jest lodowata, nawet gorzej. Szybko wiosłuję przednimi łapami na powierzchnię. Nie mogę się wydostać. Całe jezioro pokrywa metrowej grubości tafla lodu. Płynę naprzód szukając wylotu. Powoli kończy mi się powietrze. Nawet w najmroczniejszych snach nie wyobrażałem sobie takiej śmierci. Czuję bolesne kłucie w płucach i mam uczucie, jakbym połknął garść igieł. Powieki powoli mi opadają. Kątem oka dostrzegam dziurę przez którą wpadłem. Próbuje sprawniej ruszać łapami, jednak nie mam już sił. "Lewa, prawa, lewa, prawa"-powtarzam sobie w myślach. Działa. Przez dziurę widać już niebo. 'Lewa, prawa". Wynurzam się. Pomiędzy spontanicznymi wdechami kaszlę. Ból płuc i gardła nie mija. Zostaje mi tylko wyjść z wody. Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Staję przednimi łapami na krawędzi, jednak tylnie nie potrafią nic zrobić. Mam wrażenie, że zaraz zamienię się w czysty lód. Odczekuję sekundę. Zbieram resztki energii i z całej siły skaczę na ląd. Leżę na boku. Nie mogę wykonać żadnego ruchu. Mam co chciałem - trochę adrenaliny, jednak spodziewałem się czegoś mniej... bolesnego. Co ja wygaduję, przecież idę, żeby zameldować się do wojska. Nagle czuję wielką złość na siebie. Nie poddam się tak łatwo. Udaje mi się lekko poruszyć nogami, ale jeśli tutaj zostanę, zamarznę. Ponownie zbieram siły które, o dziwo, jeszcze mam i wstaję. Przez resztę drogi cały czas stawiam sobie cele- "Dojść do drzewa, dobrze, dojść do gałęzi, świetnie, dojść do..." W końcu mięśnie rozgrzewają moje ciało, ale nie czuję się ani trochę lepiej. Reszta drogi mija mi, na szczęście, bez żadnych niespodzianek. Przynajmniej będę miał co opowiadać, myślę i po chwili wybucham cichym śmiechem. Zawsze tylko słuchałem opowieści i historię innych, żałując, że nie mam w zanadrzu czegoś podobnego do chwalenia się, a tymczasem nie doszedłem jeszcze do celu, a już mam przebojową historyjkę. Mijam ślady łap saren i wilków. Pewnie tylko jakaś wataha urządziła sobie polowanie... wataha! Czyli jestem już blisko! Ta myśl dodaje mi sił i zapału. Zaczynam biec. Herbatko przybywam! Po pół godzinie zaczynam widzieć kontury zamku. Po kolejnym, tym samym czasie stoję już przy olbrzymich wrotach. Naprawdę olbrzymich - cztery razy takich jak ja. No nieźle się moja kuzynka urządziła, myślę sobie. W wielkich drzwiach zauważam otwór z klapą, a obok niego znajduje się stara, czarna kołatka. Uderzam nią.
-Ktoś ty?-wita mnie znudzony, męski głos, pewnie jakiegoś wartownika.
-Nazywam się Caspian, jestem kuzynem Tyvsy-przedstawiam się.
-Wejdź-po chwili wrota otwierają się, a za nimi stoi biało-szary basior. Mijam go, po drodze rzucając krótkie "dzięki". Przede mną przechodzi jakaś wadera w białym fartuszku, kucharka.
-Przepraszam!-zatrzymuje ją. Odwraca się.
-Tak?-pytała niepewnie.
-Wie pani może gdzie znajdę Tyvsę?
-Wiem.-ilustruje mnie od góry do dołu. Czuję się trochę zakłopotany.
-Aa.. czy mogłaby mi pani powiedzieć?
-Mogłabym.-patrzy się na moje futro. Tak, bo to tak bardzo ciekawe, łał śnieg i sople lodu na sierści, łał, to takie fascynujące, myślę i staram się nie zaśmiać.
-A powiedziałabyś mi?- zakrywam łapą usta. Wilczyca podejrzanie się na mnie patrzy ale mówi:
-Prosto, po schodach, lewo, znowu po schodach i pierwsze drzwi po prawej.- Mruczę do niej "dzięki" i zaczynam biec we wskazanym kierunku. Po kilku krokach potykam się i padam pyskiem na podłogę. Szybko orientuję się, że mam lód na łapach. Słyszę za sobą śmiech kucharki. Niezrażony jednak wstaję i biegnę dalej, ale teraz ostrożniej. Chwilę później stoję przed drzwiami. Już wyciągam łapę, aby zapukać, ale w ostatniej chwili zatrzymuję ją i przypominam sobie słowa mamy - "Jeśli nie jesteś pewien, czy cię przyjmie, postaraj się udawać pewnego siebie, aroganckiego, ale bez przesady i odpowiadaj jej trochę złośliwie. Lubi takie wilki." Zamierzam trochę poudawać, ale spokojnie, tylko do momentu aż przyjmie mnie do wojska... albo mi odmówi, to zależy. Biorę głęboki wdech i pukam.
-Kto tam?-słyszę bardzo wysoki i cichy głos.
-Tyvsa?-dziwię się i wchodzę do pokoju. "Przecież ona ma..." Widzę pokojówkę trzymającą książkę i pochylającą się nad półką.
-Nie, nie, nasza alfa jest w Sali Narad-szybko wyjaśnia rumieniąc się. Widocznie muszę wyglądać na zdezorientowanego, bo dodaje:
-W prawo, po schodach na sam dół i po lewej-uśmiecha się.
-Och, tak, bardzo dziękuję-kiwam głową i wychodzę. Tym razem też biegnę. Po drodze mijam bardzo życzliwą kucharkę, którą miałem okazję już poznać.
-Tak, znowu się wywal.-rzuca do mnie, gdy przebiegam obok niej. Postanawiam ją zignorować. Zza drzwi słychać jakąś rozmowę. Nie pukając wchodzę do środka, nie mogę się doczekać jej reakcji. Na moim pysku widnieje uśmiech. Widzę dwa wilki. Pierwszy to na pewno Tyvsa. Jest prawie taka sama jak opisywała mi ją mama: czarna jak smoła sierść, czerwone włosy i przenikliwe, błękitne oczy. Nie zgadzają się tylko pokrywające ją, znaczne blizny. Drugiego wilka za to nie znam. Pewnie jest nowy. Ma błyszczącą, białą jak śnieg sierść, tajemnicze skrzydełka na łopatkach i gdzieniegdzie czerwone wzorki. Wilki idą koło siebie, dyskutując. Nagle wadera zauważa mnie. Przez jedną sekundę na jej pysku maluje się zdziwienie, jednak po chwili przybiera kamienną twarz.
-Nie ładnie tak wchodzić bez pukania-patrzy na mnie, a w jej oczach widzę.. złość? Nie, bardziej pogardę.-Kim właściwie jesteś?
-Nazywam się Caspian, jestem twoim kuzynem-czekam na jej reakcję.
<Tyvsa? Dokończyłabyś? Nikomu nie przeszkadza to, że pisze w czasie teraźniejszym? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz