wtorek, 6 stycznia 2015

Od Alex'a

Spałem kamiennym snem. Myślałem, że nic nie zdoła mnie obudzić. Myliłem się. Najpierw usłyszałem krzyk, potem odgłos łamanego drewna. U wylotu jaskini zobaczyłem czerwoną poświatę. Zerwałem się z posłania i wyszedłem z kryjówki. Od razu zobaczyłem ogień, który trawił drzewa na polanie. Krzyk rozległ się jeszcze raz. Zwróciłem się w jego stronę. I zobaczyłem go. Był to bóg Mars. Wielki wilk pochłonięty płomieniami. Jego futro koloru krwi świeciło, odbijając ogień. Jednak nie to mnie przeraziło. Ten bóg z ohydnym uśmiechem trzymał moją małą siostrę. Reszta mojej watahy stanęła wokół nich, tworząc półokrąg. Patrzyli na niego. W niektórych oczach widziałem zdumienie, w innych złość.
- Pomocy! -krzyknęła Lily, bo tak moja siostra miała na imię. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak musiała się bać. Każdy mój mięsień rwał się, by wyrwać Lily z objęć Marsa.
- Lily! Kochanie! -krzyknęła moja matka, próbując się wyrwać z żelaznego uścisku mojego ojca. Gdybym go nie znał, pomyślałbym, że jego córka w ogóle go nie obchodzi. A obchodziła go bardzo. Nie chciał, jednak stracić też swojej żony.
- Mamo! Tato! -krzyczała mała, w jej oczach błyszczały łzy. Próbowała się wyswobodzić, lecz Mars trzymał ją mocno. Odchylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać. Był to okrutny śmiech.
- Jakie to słodkie. Zaraz się popłaczę. -powiedział. Miałem ochotę go udusić.- Taka maleńka, a taka dla was ważna.
Nasze miny nic nie zdradzały. Jednak chyba każdy płonął nienawiścią. Do przodu wystąpił samiec Alfa. Był to okazałych rozmiarów wilk, o jasnobrązowej sierści.
- Oddaj nam małą. -rzekł do boga. Jego głos był spokojny i opanowany.
- A niby czemu mam to zrobić?
- Bo tak nakazuje prawo.
- Ja ustalam prawo. A wy się do niego dostosowujecie. -warknął. Niechcący poluzował uścisk. Lily upadła na nogi. Próbowała uciec, ale Mars jednym ruchem łapy stworzył ognisty krąg wokół niej.
- Chciałaś uciec, co? Nie tak prędko. Jeszcze mi się do czegoś przydasz. -Mars uśmiechnął się na widok przerażonej twarzyczki małej. Lily wypatrzyła mnie w tłumie.
- Alex, ratuj. -szepnęła. Po jej policzkach popłynęły łzy.
- Alex? -zapytał Mars. Myślę, że doskonale wiedział kim jestem. Popatrzył na watahę. - A kto to?
Wystąpiłem do przodu. Buzowała we mnie nienawiść do tego pyszałkowatego boga.
- Ja. -wycedziłem. Mars przez chwilę udawał zaskoczenie.
- Ty? A ty kim niby jesteś przy mnie?! Jesteś nikim! Niczym, rozumiesz?! -wrzeszczał Mars. Nie mogłem tego słuchać.
- Alex. Uspokój się. -powiedział mój ojciec. Rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Ale ja nie chciałem się uspokoić. Rzuciłem się na boga. Nie tego się spodziewał. Dał się zaskoczyć. Wbiłem mu zęby w szyję. Próbował mnie zrzucić. Przez chwilę szamotaliśmy się, próbując wygrać to starcie. W końcu szczęka zaczęła mnie boleć i zaczęło mi brakować tlenu. Puściłem go. Z rany zaczął wypływać złoty ichor, krew boga. Jego zaskoczenie zamieniło się we wściekłość. Wysunął pazury. Zaczęliśmy się okrążać. W pewnym momencie płomienie wokół mojej siostry wzbiły się w górę. Spojrzałem w tamtą stronę. Na to czekał Mars. Przewrócił mnie i wbił mi pazury w pierś.
- Już nie jesteś taki odważny, co? -wysapał mi do ucha.- Ale może cię oszczędzę. Chętnie popatrzę, jak będziesz gnił w lochach, mając za towarzystwo tylko szczury.
- Uważaj, bo jeszcze się zmęczysz tym gadaniem. -odpowiedziałem. Bóg trzasnął mnie swoją łapą w głowę. Zdążyłem tylko usłyszeć, jak Lily woła mnie po imieniu. Potem straciłem przytomność.

* * *

Obudziłem się w lochu. Mars nie żartował. Naprawdę mnie tu wsadził. Obok mnie leżał mój ojciec. Przetarłem oczy.
- Tata? Co ty tu robisz? -zapytałem zdziwiony.- Przecież tylko ja miałem się tu znaleźć.
- Czy ty naprawdę myślisz, że pozwoliłbym jakiemuś krwiożerczemu bogu cię bić? Gdy ty straciłeś świadomość, ja próbowałem cię osłonić. I w końcu ja też tu trafiłem. Co ci strzeliło do łba?
Spojrzał na mnie z wyrzutem. Postanowiłem nie odpowiadać na to pytanie. Zadałem za to inne.
- A czemu w ogóle Mars do nas przyszedł?
- Potrzebuje wojsk.
- Co? Do czego?
- Szykuje się na wojnę z Tyvsą, Boginią Cierpienia.
- Też bogini? -przewróciłem oczami. Ojciec rzucił mi karcące spojrzenie.
- Tak. Ale ona nie urodziła się boginią. Tylko się nią stała. -sprecyzował.
- Mimo tego, że Mars mówi, że wygra bez problemu, to w głębi jego czarnego serca boi się tej potyczki. Spójrz przez okno.
Posłusznie wykonałem polecenie. Zobaczyłem ponad setkę wilków stojących w małych grupkach, nie wiedzących co mają robić.
- Większość z nich to zwykłe wilki. Kucharze, łowcy, zbieracze, uzdrowiciele. Rzadko się zdarza by był tam jakiś wojownik. Są niezorganizowani i boją się wojny. Wszyscy zostali zmuszeni, tak jak my.
- Co się stało z Lily? -zapytałem z niepokojem.
- Mars wziął ją do specjalnych komnat. Wrzucił ją, jak inne szczenięta, które porwał. Niestety, nie wiem co się z nią dzieje. Usiadłem z poczuciem beznadziejności. Poczułem piekący ból na tyłku. Zerwałem się na nogi.
- Auć. -pisnąłem. Tata uśmiechnął się.
- Tak. Ten znak zrobił ci Mars swoją płonącą ręką, gdy spałeś.
- O, jak miło.- odpowiedziałem sarkastycznie. Zacząłem chodzić po celi. Po kilku minutach nie wytrzymałem:
- Musimy coś zrobić!
- Oczywiście. Tylko jak. Drzwi otwierają się tylko przy obecności Marsa.
Chwilę zastanawiałem się nad rozwiązaniem. Ten pomysł, jaki wpadł mi do głowy, był tak śmieszny, że zaśmiałem się cicho.
- Co cię tak bawi? -spytał się mnie ojciec.
- Zaraz zobaczysz.
Podszedłem do drzwi tyłem. Gdy mój tyłek dotknął drzwi to same się otworzyły. Takiego obrotu spraw nawet Mars, by się nie spodziewał.
- Działa! -wykrzyknąłem z uśmiechem. Tata patrzył na mnie ze zdumieniem.
- Mars zrobił mi tą piękną ranę swoją mocą. I chyba trochę jej zostało. -wytłumaczyłem.
- Idę szukać mamy i Lily. A ty pójdziesz ostrzec Tyvsę. -rozkazał mi ojciec. Zdziwiłem się.
- Ale ja nie wiem, gdzie ona jest. -zaoponowałem.
- Pójdziesz na naszą polanę. Potem do starej wierzby, a później cały czas prosto. Na pewno trafisz. Tylko pamiętaj, synu. Nie zatrzymuj się. Jak tylko Mars się zorientuję, że mu uciekliśmy wyśle za tobą kilka wilków. Nie mogą cię dogonić. Tyvsa cię wysłucha. Jak nie powołaj się na moje imię.
Przytaknąłem.
- To do zobaczenia, tato. -Gardło miałem zaciśnięte. Potem wybiegłem z celi. Biegłem cały czas przed siebie. Nigdzie nie zauważyłem strażników, co było dość podejrzane. Swobodnie wybiegłem z twierdzy. Nie odwracając się za siebie, ruszyłem, by ostrzec Tyvsę.

* * *

Biegłem tak cały dzień. Mimo że wyprawa była dla mnie trudna, a ja byłem głodny i zmęczony, to nie zatrzymałem się. Gdzieś koło godziny 10 wieczorem wreszcie zobaczyłem zamek. Cały czas biegłem. Niechcący potrąciłem kilku przychodniów. Zatrzymałem się tylko przy strażnikach. Przez chwilę próbowałem odzyskać oddech.
- Mam ważne wiadomości dla bogini Tyvsy. -wystękałem. Strażnicy wymienili spojrzenia. Czy powiedziałem coś nie tak?
- Zwykle nie używamy tego zwrotu. -odezwał się jeden.
- A jak? -zapytałem.
- Często po prostu zwracamy się do niej po imieniu. Czasem mówimy też Alfo. -wyjaśnił.
- Ja mam bardzo ważne informacje, które mogą zmienić losy wojny, a wy mówicie mi, jak mam się stosownie do niej odezwać? - Nie wierzyłem własnym uszom.
- No.. Okej, idź już. -zmieszali się. Wpuścili mnie do środka. Rzuciłem się biegiem. Raz tylko spytałem o drogę jakąś kucharkę. Potem tylko biegłem. Wpadłem do Sali Narad. Była to duża sala. Czarna wilczyca z burzą rudych włosów na głowie rozmawiała z jakimś białym wilkiem. Była to jedyna wadera, więc założyłem, że to właśnie Tyvsa. Wyrzucałem sobie, że nie spytałem się ojca, jak ona wygląda. Poszedłem do niej. Dopiero teraz mnie zauważyła.
- Kim jesteś? -zapytała oschle.
- Jestem Alex. Ja mam dla ciebie ważne wiadomości w sprawie wojny. -odpowiedziałem.
- A kto nie ma? Ostatnio mówicie tylko o niej. -parsknęła.
- To w sprawie Marsa. Ja byłem u niego w wojsku i...
- Ty byłeś u niego w wojsku? -powoli cedziła słowa. Zaczęło się robić niebezpiecznie.
- Tak, ale on mnie i moją watahę zmusił. -Opowiedziałem jej całą historię. Powietrze wokół niej zaczęło się nagrzewać.
- Ty! Nie wierzę ci! To podstęp! -zaczęła krzyczeć. Usłyszałem odgłos uchylanych drzwi, ale bałem się odwrócić.
- To prawda. Uwierz mi. Ja chcę cię ostrzec. Mars.. On..
- Przestań! -wykrzyknęła. Nagle szybko odwróciła głowę.
Do sali weszła jakaś wadera. Miała sierść chyba we wszystkich kolorach brązu. Oczy miała niebiesko-zielone. W prawym uchu miała dwa złote kolczyki.
- Elena. Dobrze, że jesteś. Musisz mi pomóc. Czy on mówi prawdę? -zapytała się jej. Nie wiedziałem, jak niby ona miała to stwierdzić.
- Myślę, że mogę ci pomóc. -powiedziała.- Co miałeś Tyvsie do przekazania?
- Mars. On werbuje nowe watahy, by za niego walczyły. Jednak są to niedoświadczeni wojownicy. Ledwie wyrośnięci. Ja chcę wam pomóc. Byłem tam. Moją watahę też przekonał! Ale ja nie mogłem tego zrobić. -powtórzyłem.
- Niestety Tyvso. On mówi prawdę. -rzekła po chwili namysłu.
- Czemu niestety? -zapytałem trochę dotknięty.
- Bo wtedy moglibyśmy cię zabić. A to byłoby o wiele prostsze. -powiedziała. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to był żart.
- Masz szczęście. -syknęła do mnie Tyvsa.
Potem skinęła na Elenę i na chwilę odeszły, by porozmawiać. Co chwila zerkały na mnie. Nie było trudno zgadnąć kto był tematem ich rozmowy. Gdy wróciły, Tyvsa była zdecydowanie spokojniejsza.
- Możesz zostać. Ale będziesz pod stałym nadzorem. Twoim nadzorem będzie Elena. -powiedziała. Elena rzuciła jej zarazem zdziwione i pełne wyrzutu spojrzenie.
- No co? Ty mnie przekonałaś, bym dała mu szansę.
- Ale nie chciałam zostać niańką. -zaoponowała Elena.
- Zgadzam się z przedmówczynią. -poparłem ją.
- Nawet nie wiecie ile mi to sprawia frajdy. -rzekła Tyvsa z uśmiechem.- A patrzenie jak próbujecie mnie przekonać. Bezcenne.
Spojrzałem na Elenę, która miała zostać moją opiekunką na jakiś czas.



<Elena? Tyvsa? Piszcie szybko co było dalej.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz